Autor Wiadomość
aaa4
PostWysłany: Czw 11:56, 23 Lis 2017    Temat postu: lukasz

- Myślisz, że mówi prawdę?
- Trudno powiedzieć. Nie znam się na biżuterii.
- Jest oszałamiająca. Cudowna. Nawet jeśli to imitacja, to i tak nigdy w życiu nie widziałam piękniejszej ozdoby.
- Jeżeli to imitacja, to znakomicie wykonana. Ma nawet certyfikat wystawiony przez jubilera. - Pod aksamitną poduszeczką rzeczywiście leżał złożony w kostkę kawałeczek papieru. - Nie określa jej wartości, ale potwierdza, że cacko pochodzi z siedemnastego wieku.
- Niesamowite.
- Też tak pomyślałem. Kiedy Brigman mi ją pokazał, wiedziałem, że muszę mieć tę bransoletkę. Przyjąłem ją jako spłatę całości długu.
- Aż tyle przegrał?
- Był mi winien dziesięć tysięcy dolarów.
Virginia osłupiała z wrażenia.
- Dziesięć tysięcy?! - jęknęła. - Aż tyle wygrałeś?
- Mówiłem ci, że wierzę w swoją gwiazdę. - Uśmiechnął się do niej odrobinę frywolnie.
- Tak, ale dziesięć tysięcy! Wprost nie mogę uwierzyć. A jeżeli nie są prawdziwe?
Zamknął pudełeczko i wsunął do kieszeni.
- Jeśli są prawdziwe, to ta błyskotka ma o wiele wyższą wartość, niż dziesięć tysięcy. Brigman był w sytuacji bez wyjścia. Nie miał dziesięciu tysięcy dolarów. Przyznam, że ten uroczy drobiazg w pełni mnie zadowala. - Uśmiechnął się z satysfakcją. Wypijmy jeszcze drinka. Czuję, że mi się przyda.
- Mnie także - przyznała. - Kręciło się jej w głowie na samą myśl o tej partii pokera. - To zupełnie do ciebie niepodobne - mruknęła, wciąż oszołomiona.
- Co takiego?
- Grać o tak wysokie stawki.
- Droga Virginio, wieczór dopiero się rozpoczyna, a mnie dziś sprzyja szczęście - stwierdził triumfująco.
Puściła tę uwagę mimo uszu nie wiedząc, jak zareagować. Poza tym udzielił się jej radosny nastrój Ryersona. Bransoletka była rzeczywiście nadzwyczajna.
- Kto wie, może jestem tą twoją maskotką - szepnęła odważnie.
- Ani przez chwilę w to nie wątpiłem.
Tańczyli do pierwszej. Virginia stwierdziła ze zdziwieniem, że coraz mniej przerażają myśl o zakończeniu wieczoru w sypialni. Przeciwnie, zaczęła nawet odczuwać nieznane i stopniowo narastające podniecenie. Wyparło ono niepokój, który nurtował ją przez cały dzień.
Zaczynała wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Przyjaźń mogła przecież wzbogacić się o dodatkowy element czyli seks. W tańcu odruchowo przytuliła się do Ryersona, a on objął ją jeszcze mocniej. Przez materiał wyczuła kant pudełeczka z bransoletką. Stwierdziła również, że nie była to jedyna twardość, która dawała o sobie znać.
Orkiestra grała właśnie powolną, zmysłową melodię. Virginia kołysała się w takt muzyki, z głową opartą o szerokie męskie ramię i z na wpół przymkniętymi oczami, gdy usłyszała jego szept.
- Wracajmy do pokoju, kochanie. Już późno i pora się przekonać, czy szczęście mnie nie opuściło.
Delikatne i nierealne poczucie radosnego oczekiwania lekko zbladło. Próbowała się temu nie poddawać, ale na próżno. Znów powrócił szarpiący niepokój. Nie była jeszcze gotowa. Zerknęła na zegarek i powiedziała z udanym ożywieniem:
- Przecież dopiero pierwsza. Światowi ludzie nie chodzą o tej porze spać.
- Będą musieli nam wybaczyć - mruknął. - Ujął ją za ramię i wyprowadził z parkietu.
Uznała, że musi się jeszcze napić.
- Co powiesz na drinka pod kapsuła do floatingu
gwiazdami? - spytała radosnym tonem. Spojrzał na nią przeciągle.
- Oczywiście, jeśli chcesz.
- Bywalcy kurortów z pewnością tak robią.
- Nie mam zamiaru psuć tego wizerunku.
Usiedli na tarasie i zamówili brandy.
- Ślicznie tutaj, prawda? - orzekła i łyknęła potężny haust alkoholu. Zapiekło w gardle, że o mało się nie zakrztusiła.
- Tak, morze wygląda nieźle. Ale ty jesteś najpiękniejsza - powiedział cicho.
Odwróciła głowę i stwierdziła, że jego oczy mają taki sam kolor, jak srebrzysta tafla wody. W jego spojrzeniu nie było śladu żartu ani chęci flirtowania. Wiedziała, że jej pragnął i ta potrzeba była wyraźnie wypisana na jego twarzy. Virginia podniosła kieliszek do ust. Przytrzymał ją za rękę.
- Naprawdę musisz aż tyle wypić, żeby mieć ochotę iść ze mną do łóżka? Jestem twoim przyjacielem, Virginio. Możesz powiedzieć, jeśli nie chcesz się ze mną kochać.
Ogarnęła ją rozpacz. On nie był niczemu winien. Uśmiechnęła się słabo.
- Chyba jestem trochę zdenerwowana.
Odwzajemnił uśmiech. W jego oczach błysnęło zrozumienie.
- Jeśli to cię pocieszy, to ja czuję to samo. To wszystko przypomina początek miodowego miesiąca, prawda?
Zesztywniała, a następnie z trudem opanowała swoje przerażenie. Nie czekała jej przecież noc poślubna. Ryerson miał na myśli coś zupełnie innego. To był tylko niezręczny dobór słów, który tak na nią podziałał.
- Ty także jesteś zdenerwowany?
- Tak.
Trochę się uspokoiła.
- Rzeczywiście jesteśmy do siebie podobni. Nawet martwimy się o to samo.
- Uważam, że przestaniemy się a ją opuściła, gdy jedwab zaczął opadać do talii. W popłochu złapała górę sukienki i przytrzymała na obfitym biuście.
- Chcesz, żebym ci pomógł? - spytał poważnie.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie, skądże. Przepraszam cię na chwilę. - Wpadła do sypialni i zaczęła szaleńczo przeszukiwać komodę, usiłując znaleźć nocną koszulę, którą kupiła specjalnie na ten wyjazd. Musiała tu gdzieś być. Doskonale pamiętała, że wyjęła ją z walizki. Przycisnęła sukienkę do piersi i schyliła się, żeby sprawdzić w dolnej szufladzie. Usłyszała za sobą kroki.
Zerwała się na równe nogi i przy okazji uderzyła głową o metalowy uchwyt.
- Cholera! - Jęknęła, rozcierając bolące miejsce. Kwiecisty jedwab zsunął się aż do bioder, ujawniając skromny, bawełniany stanik i gumkę równie przyzwoitych, białych majteczek. Chwyciła delikatny materiał i zasłoniła nim bieliznę.
- Dobrze się czujesz? - spytał Ryerson. - Zauważyła, że był bez marynarki i rozluźnił węzeł krawata. W ręce trzymał etui z bransoletką.
- Świetnie - zapewniła bez tchu.
- Ginny, naprawdę wszystko w porządku? - Rzucił krawat na oparcie krzesła.
- Oczywiście, że tak. Nie ma powodów do obaw. Sytuacja jest zupełnie jasna. Dwoje dobrych przyjaciół... ma zamiar przespać się ze sobą. Było do przewidzenia, że tak się skończy, prawda?
Podszedł bliżej. Powoli rozpinał guziki białej koszuli.
- Owszem, mogliśmy oczekiwać, że do tego dojdzie. - Spojrzał w jej szeroko otwarte, niespokojne oczy. - Pragnę cię od dnia, kiedy się poznaliśmy.
Przełknęła nerwowo. martwić, gdy pedicure ursynów
zaczniemy się kochać - zasugerował ostrożnie.
Zwilżyła językiem wargi. Świadomość, że i Ryerson ma jakieś obawy, nieco ją pocieszyła. Zdecydowanym gestem odstawiła kieliszek z resztką brandy.
- No dobrze, skoro sądzisz, że jakoś damy sobie radę, to nie traćmy ani chwili - wyrecytowała z determinacją. - Zerwała się gwałtownie i wyciągnęła do Ryersona rękę.
- Masz rację. Nie zwlekajmy już. Jeśli jesteś gotowy, to czekam.
Spojrzał na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group